Wychodzę przed karczmę. Syn miał siedzieć na schodach i na mnie czekać. Gdzie on jest? Idę w kierunku chatek z grillami, rozglądam się, wołam.      Nic.      Złość za niesubordynację przeradza się w zmartwienie. Lecę w kierunku zagród ze zwierzętami. Był taki zachwycony kurami, kogutami, bażantami i kozami, że może bezmyślnie sam tam pognał.      Niestety nie ma go.      Pędzę na basen i już oczyma duszy mojej widzę jak jego małe ciałko bezwiednie unosi sie na tafli wody...      Tam też go nie ma.      Ulga. A jednocześnie coraz szybsze bicie serca. Nigdy aż tak się nie zgubił. Biegnę znowu do karczmy, może wrocił się i mnie tam szuka...?      Tam też go nie ma i nikt go nie widział.     To może udał się do naszego pokoju? Stoi pewnie pod drzwiami i na mnie czeka... Pędzę co sił do naszej chaty. Dlaczego biegnę tak wolno? Otwieram ciężkie drzwi i lecę po schodach potykając się o długą spódnicę.      Nie czeka :(      Ogarnia mnie panika. Lece znow...