Przejdź do głównej zawartości

Robot

Denerwuje mnie każda chwila. Każde zachowanie Syna. Każde słowo, które wypada z jego ust. To jak po raz tysięczny mówi mi swój klasyczny żarcik nie zwracając nawet uwagi na mój wykrzywiony wyraz twarzy i nie zadając sobie choćby minimalnego trudu na ocenę mojego samopoczucia. Każdy inny człowiek, nawet dziecko, zauważyłoby że pioruny aż biją z moich oczu i dzisiaj lepiej w ogóle się do mnie nie zbliżać. Ale on tego nie wie. Żarcik śmieszy. Więc dlaczego nie miałby rozśmieszyć mnie również i dzisiaj? W taki dzień jak ten dostrzegam jego inność tak wyraźnie, że czuję przerażenie nim i własnymi emocjami.

Dzisiaj denerwują mnie wszyscy ludzie. 

Ci, którzy próbują mi coś radzić. Szczególnie można mnie doprowadzić do szału tekstami pokroju "musisz patrzeć na pozytywne strony swojego dziecka". Że co? Że niby w ogóle nie patrzę?! Daję z siebie tysiąc procent. Nieporównywalnie więcej niż Ty - mamo "zwykłego" dziecka. Więc nie dobijaj mnie. Albo "on nic za to nie może. Takim zachowaniem próbuje nam coś powiedzieć" - wiem, naczytałam się setek poradników jak być lepszą matką. Znam wiele z tych mądrości i staram się je codziennie wdrażać do naszego życia. Ale ze spektrum w bagażu to milion razy trudniejsze. I dzisiaj jak słyszę teksty à la matka polka to mam ochotę zabić ich autora. Bo zmęczona jestem tym wsłuchiwaniem się w potrzeby mojego dziecka. Po siedmiu latach orki na ugorze budzi się we mnie czasami egoizm i retorycznie pytam powietrze wokoło mnie - a kiedy ktoś spróbuje odczytać między wierszami choćby jakąś jedną moją potrzebę? Czy ktoś kiedyś zrobi dla mnie choć jeden procent tego co ja przez ostatnie siedem lat robię dla mojego Syna? W końcu dzisiaj można doprowadzić mnie do pasji litując się nade mną i mówiąc "współczuję Ci. Masz naprawdę ciężko". Wiesz co, super dzięki. Pójdę po sznur zamiast z Tobą rozmawiać...!

I po takich trzech rozmowach mój emocjometr szybuje w górę. Wtedy w amoku, z całej siły, rzucam moim smartfonem w podłogę. Szybką w dół. Trzask szkła. Kawałki rozpadają się po całym mieszkaniu. A ja zaczynam płakać. Głośno jak dziecko, z rozpaczy, bezsilności, zmęczenia i zdenerwowania. Łzy leją się po moich polikach jak grochy a ja czuję obezwładniającą niemoc. 

Roztrzaskany smartfon dzwoni, jak jakaś żałosna atrapa pagera z filmu "Bruce Wszechmogący" - zmiażdżony pod kołem samochodu, z bebechami na wierzchu ale nadal dzwoniący. Każdy dźwięk dzwonka i sygnał nowego smsa pogłębia moją rozpacz.

A Syn zakrada się cichaczem w miejsce mojej agonii i jak niewidoczna różowa pantera podrzuca list zatytułowany "przepraszam Mamo". List jest chaotyczny jak jego umysł. Są w nim emotikonki z uśmiechami żeby mnie rozweselić. Jego główna treść to: "Jesteś ładna fajna śliczna". 

Moje dziecko to urządzenie bez instrukcji obsługi. W taki dzień jak dzisiaj widzę bardziej wyraźnie. Zaczynam rozumieć dlaczego wszystkich ludzi tak denerwuje. Kompletnie nie współpracuje. Wszystko robi na swoich zasadach. Jest egocentryczny. Często bezczelny. Łatwo go sprowokować. Reaguje wtedy agresją. Słowną i fizyczną.

W taki dzień jak dzisiaj rozumiem dlaczego panie z przedszkola nie dają rady. 
Bo ja każdego dnia jadę na jakiś sterydach. Nie wiem jakich. Ale one dają mi moc i te dziwne różowe okulary, dzięki którym dostrzegam te pozytywne strony mojego dziecka, dają mi siłę by tłumaczyć przedszkolankom instrukcje obsługi Syna i prosić o więcej empatii i cierpliwości.

Dzisiaj się roztrzaskały. Po porannym telefonie z przedszkola - albo przyjeżdżam i zabieram Syna albo dzwonią po pogotowie. Pędzę więc jak wariatka przez pół miasta. Zdyszana wpadam do przedszkola. Syn jest w klasie sam z panią. Krzesła są poprzewracane a Syn wkurzony. Pani doszczętnie wypompowana mówi mi jak to Olaf się o coś wkurzył i wpadł w szał. Wyzywał znowu łaciną na panie, rzucał zabawkami i krzesłami. Syn jest zawstydzony. Siada mi na kolanach i wtula się we mnie. Widzę, że tym razem nie ma dobrego usprawiedliwienia na swój czyn. Szepta mi coś do ucha o tym, że ostatni był w jakiejś kolejce a nie chciał być ostatni. Rozporządzam uporządkowanie tego chaosu i puszczam Synowi wiązankę. Czujecie to? Wyzwiska, kopanie rzucanie krzesłami o miejsce w kolejce??? To za dużo na moje możliwości! Bronię wszędzie i zawsze. Tłumaczę i proszę o wyrozumiałość. O każdym problemie rozmawiamy. Odnajdujemy genezę każdej trudnej sytuacji i zawsze udaje mi się zrozumieć dlaczego Syn poczuł złość i niezrozumienie. I po tym wszystkim awanti z powodu miejsca w kolejce! 

Wiem, to tylko dziecko. W dodatku ze spektrum. Ale nie mogę opanować zawodu jaki poczułam. 

Do końca dnia nie mogłam znaleźć moich różowych okularów. Syn wydawał mi się inny. Dziwny. Schematyczny. Irytujący. Jak robot.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mucha

Tkwię w chwilowym zawieszeniu. Magicznym punkcie styku pomiędzy światem rzeczywistym a otchłanią snu. Nagle w mej głowie pojawia się myśl silniejsza od wszystkich innych myśli - Syn!  Po czym, jeszcze w półśnie ale już świadoma, słyszę huk spadającego z łóżka ciała. Moja myśl wyprzedziła mnie o magiczne trzy sekundy.  W mgnieniu oka pokonuję kilka metrów. Syn półprzytomny ale już stojący mówi:  - Wszystko dobrze Mamo. Nic się nie stało. Znam ten ton głosu, oznacza "Mamo wcale nie jest dobrze. Ale nie chce Cię martwić więc wkręcam Ci, że jest dobrze. Dam sobie radę sam." Ja na szczęście wiem, w czym problem - chce mu się siku. Mógł poczuć się zdezorientowany, bo jesteśmy tutaj od wczoraj. Budząc się w nocy pewnie kompletnie nie pamiętał gdzie jest toaleta. Prowadzę go więc i włączam światło w pokoju gdyż wieś podlaska pogrążyła się w egipskich ciemnościach. Nawet oko już przywykłe do nocy nadal niewiele dostrzega. Syn podchodzi z niepewnością do toalety i natychmiast...

Istota

Siedzę z Synem w karczmie. Jak zawsze poddenerwowana. Uczucie permanentnego niepokoju weszło mi już w krew. Bo na przykład Syn mógłby nagle oznajmić mi, że on nie ma ochoty tutaj siedzieć i żadna próba mej perswazji nie przekonałaby go do zmiany zdania. Fakt złożonego u kelnera zamówienia rownież nie odegrałby tu najmniejszego znaczenia. Jego chwilowe pragnienie, powiedzmy, zabawy nad basenem stałoby się wtenczas absolutnym priorytetem.  Dlatego zawsze muszę mieć kilka planów awaryjnych podtrzymujących jego dobre i przyjazne samopoczucie. Dzisiaj zabrałam telefon i w czasie oczekiwania na zamówienie przyobiecałam bajkę na YouTube. Niestety, plan mój wzięło w łeb, bo urocza podlaska wieś ma w zwyczaju alienację wirtualną. Internet bywa tu rzadkim gościem. Więc, o zgrozo, bajki nie będzie. Na szczęście Syn znalazł ukojenie w pisaniu wiadomości do swojego taty. Nawet nie przeszkadza mu fakt, że brak zasięgu uniemożliwia konwersację. Jednokierunkowy kanał zaspokoił go. Tymczasem do...