Przejdź do głównej zawartości

Brutalna rzeczywistość

Siedzimy pod obstrzałem - dyrektorka, obie wychowawczynie Syna i psycholog z dzielnicowej poradni psychologiczno-pedagogicznej.
- Proszę Państwa, to że panie wychodzą z inicjatywą i spotykamy się tutaj to tylko ich dobra wola! W takich sytuacjach każda placówka edukacyjna natychmiast dzwoni na policję i pogotowie opiekuńcze! - mówi do nas donośnym i wywyższającym się głosem psycholog. Wiadomo, kto tu jest górą. Czuję się jak pięciolatek, któremu odbiera się prawo głosu i nakazuje co ma robić a czego absolutnie robić mu nie wolno.

Dwa tygodnie temu.
Stoję w tłumie w autobusie 519. Jest duszno a ja dodatkowo czuję poddenerwowanie. Jadę na ostatnią wizytę do Instytutu Psychiatrii. Dzisiaj wydadzą nam diagnozę. Wiem czego się spodziewać, bo uprzedzali w jakim kierunku toczą się obserwacje. Jednak niepokój mnie obezwładnia. Rozum wie, że to tylko papier, czyjaś opinia, która nie zmieni mojego dziecka. Ale serce boi się cyrografu. Czarno na białym napisane:
ZESPÓŁ ASPERGERA
PAŃSTWA DZIECKO ZAWSZE BĘDZIE DZIWNE
BĘDZIE MIAŁO UPOŚLEDZONĄ EMPATIĘ
BĘDZIECIE CZULI NIEPOKÓJ W JEGO OBECNOŚCI
I TO SIĘ JUŻ NIGDY NIE ZMIENI
Dzwoni telefon. Numer spoza listy.
- Dzień dobry. Tu Halina z przedszkola. Dzwonię do Pani, bo nie potrafimy dać sobie rady z Olafem. Wyzywa nas od kurew i rzuca krzesłami... W tle słyszę wściekłego Syna...

Dzisiaj.
Czuję się jak nic. Jakbym przestawała istnieć. Ostatnie sześć lat mojego życia wypełnione jest Synem, któremu poświęciłam siebie. Mógł nie mówić ale awansował do poziomu Aspergera. Moją krwawicę umniejsza się do rangi patologii i sugeruje kompletny brak zasad wychowawczych - bo rozwiedzeni i Syn ciagle mówi o tym, że nie chce jeździć pomiędzy dwoma domami i chce aby rodzice się połączyli. A u nas, jak w mało którym domu, stały i przewidywalny grafik oraz pełna zgoda i współpraca w tematach wychowawczych. 
- Co Pani zrobiła w kwestii terapii??? - pyta oskarżycielskim tonem psycholożka z PPP.
- Dotychczas mieliśmy neurologopedę, indywidualne spotkania z psychologiem, TUS i SI. 
- A co Olaf ma teraz? - dodaje chyba trochę zaskoczona, bo pewnie myślała, że nic nie robiliśmy...
- Teraz tylko indywidualne spotkania z psychologiem - odpowiadam.
Zapomniałam jednak dodać, że opiekunka Olafa jest pedagogiem specjalnym pracującym na co dzień z autystami ze sprzężeniami. I zawsze mi mówi, że spotkania z Synem to dla niej czysty relaks i przyjemność... 
I jeszcze zapomniałam powiedzieć, że jesteśmy ekspertami od Metody Krakowskiej. Sami się jej nauczyliśmy, sami zakupiliśmy całą biblioteczkę profesor Cieszyńskiej i sami, wraz z opiekunką, dzień w dzień przez rok uczyliśmy Syna podstaw języka, dzięki czemu w ogóle mówi a i ba! W wieku sześciu lat płynnie czyta!
- Tylko??? To zdecydowanie za mało! Olaf natychmiast potrzebuje terapii behawioralnej! - atakuje psycholożka.
- Ja nie pozwolę aby bezpieczeństwo innych dzieci i pracowników było zagrożone! - wtrąca się dyrektorka. 
- I nie pozwalam aby dzieci przynosiły do przedszkola takie rzeczy!!! - dodaje ostrym tonem kładąc na stół przedmioty świadczące o naszej absolutnej winie - baterię, przejściówkę do kabla chin chia i kabel mini jack.
- Olaf mówi, że powalacie mu Państwo bawić się w domu kablami?! Czy to prawda?! 
- Tak to prawda - czuję się jak heretyk przed najwyższym inkwizytorem. Fala gorąca i strachu oblewa moje ciało ale mówię wszystko, bo przecież nic złego nie uczyniłam... Wnet mam odczucie, że od ponad sześciu lat robię dla Syna wszystko co w mojej mocy. Tak więc tłumaczę - przyznaję, Olaf bawi się w domu kablami i różnymi urządzeniami, które dostaje od nas. Zawsze obsesyjnie interesował się elektroniką. Potrzebowaliśmy sporo czasu żeby zaakceptować ten fakt. Ale w końcu zrozumieliśmy, że nie możemy mu tego odbierać. Że na tej obsesji możemy też budować jego kompetencje. Tak więc dajemy mu kable i urządzenia, których nie potrzebujemy a on składa z nich komputery - łączy kable z pudłami, klawiaturami, myszkami i na przykład bawimy się w sklep. Olaf wie, że prąd jest niebezpieczny i nigdy nie zbliża się do gniazdek i działających urządzeń. Nie pozwalamy mu takich przedmiotów nosić w miejsca publiczne. Musiał to przemycić.
"Komisja" jest wstrząśnięta tym co przed chwilą usłyszała. To chyba ewidentnie świadczy o naszym braku odpowiedzialności...
- Proszę koniecznie codziennie przeszukiwać Olafa przed wyjściem do przedszkola! - nakazuje dyrektorka.
- I Olaf koniecznie powinien dostawać leki - wtrąca zatroskanym tonem pani Ela. 
Moja mina i natychmiastowa pozycja obronna wskazuje, że posunęli się za daleko.
- Ja widzę, że Pani wzbrania się przed lekami ale przecież one by pomogły Olafowi. Czego się Pani boi? - tłumaczy pani Ela wzruszonym i niemalże zapłakanym głosem.
- Nie będę rozmawiała w tym gronie o lekach. To decyzja, którą może podjąć wyłącznie psychiatra a ten takiej potrzeby nie widzi. Olaf źle funkcjonuje jedynie w przedszkolu. W naszych domach nie mamy z nim większych problemów - odpowiadam.
- Czy Olaf był badany wcześniej przez psychiatrę? - psycholożka zadaje retoryczne pytanie, bo przecież na pewno wie, że dwa lata temu w innym ośrodku robiliśmy diagnozę, którą summa summarum schowałam do szuflady.
- Tak, robiliśmy diagnozę w ośrodku B - odpowiadam.
- Dlaczego ta diagnoza nie została poparta orzeczeniem? - pyta atakująco.
- Gdyż nie zgadzałam się z nią. Również terapeuci, którzy opiekowali się Olafem ją negowali.
- A co to była za diagnoza?
- A U T Y Z M - odpowiadam, choć po dziś dzień słowo to ledwo co przechodzi mi przez gardło.
- Przecież to tylko nazwa! Czy to ważne jaka jest diagnoza? - stwierdza psycholożka.
- Dla Pani to tylko nazwa ale dla nas - rodziców - to żałoba. Nie godziłam się z tą diagnozą a Syn tak i tak miał cały czas wsparcie terapeutyczne. Chciałam żeby diagnoza nauczyła nas czegoś więcej o naszym Synu ale od wejścia do ośrodka B Syn został zaszufladkowany. 

[Ośrodek B został polecony nam przez przedszkole integracyjne, do którego Syn uczęszcza, gdyż pracuje w nim jedna z przedszkolanek. W diagnozie są informacje, których nie udzieliłam podczas wywiadu i które nie mogły być wywnioskowane na podstawie obserwacji, gdyż takie się nie toczyły.]

- pani Danuto - zwracam się do dyrektorki - diagnozy nie uprawomocniłam po rozmowie z panią, o czym Pani doskonale pamięta. Zapytałam Panią co zmieni się dla Olafa jeśli zrobię orzeczenie. Pani wówczas odpowiedziała, że Olaf dostanie ekstra pół godziny logopedy tygodniowo(!) Powiedziałam więc Państwu, że w takiej sytuacji zwyczajnie nie widzę korzyści z robienia orzeczenia gdyż terapie będziemy kontynuować prywatnie u terapeutów, których Olaf już zna i akceptuje i dzięki którym odnosi ogromne sukcesy. Proszę mi powiedzieć, czy dzisiejszego spotkania by nie było gdyby Olaf miał orzeczenie? Czy zajmowanie się Olafem byłoby łatwiejsze gdyby oficjalnie był dzieckiem integracyjnym?
- Nam chodzi wyłącznie o dobro Olafa! - broni się jedna z wychowawczyń. Wszyscy jednakże wiemy, że subwencje, które mogłyby trafić na konto przedszkola są w dużej mierze teraz kością niezgody... 
- Co Pani robi jak dowiaduje się Pani, że Olaf źle zachowywał się w przedszkolu? - kontynuuje przesłuchanie psycholożka.
- Zawsze rozmawiamy o każdej trudnej sytuacji. I zawsze okazuje się, że istnieje konkretna przyczyna jego lęku, a co za tym idzie, zachowań niepożądanych. Olaf nie radzi sobie z emocjami. Nie wie często jak je wyrażać. Ale z każdym rokiem, kwartalem, dostrzegam jego ciężką prace i ogromne postępy - opowiadam o Synu z wiarą i radością.
- Może sobie Pani rozmawiać i szukać przyczyn ale NAJWAŻNIEJSZA JEST KARA! Za złe zachowanie musi być kara! - strofuje mnie psycholożka.

Już wiem, że nie mam co dalej dyskutować. Bo syty głodnego nie zrozumie. Podcięli mi skrzydła. Brutalnie wyrwali. I dali przedsmak tego co będzie w szkole.
Musze się podnieść. Bo straciłam moc. 
Ale wstane znowu. Będę tak upadać i wstawać. Mam nadzieje, że coraz silniejsza.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mucha

Tkwię w chwilowym zawieszeniu. Magicznym punkcie styku pomiędzy światem rzeczywistym a otchłanią snu. Nagle w mej głowie pojawia się myśl silniejsza od wszystkich innych myśli - Syn!  Po czym, jeszcze w półśnie ale już świadoma, słyszę huk spadającego z łóżka ciała. Moja myśl wyprzedziła mnie o magiczne trzy sekundy.  W mgnieniu oka pokonuję kilka metrów. Syn półprzytomny ale już stojący mówi:  - Wszystko dobrze Mamo. Nic się nie stało. Znam ten ton głosu, oznacza "Mamo wcale nie jest dobrze. Ale nie chce Cię martwić więc wkręcam Ci, że jest dobrze. Dam sobie radę sam." Ja na szczęście wiem, w czym problem - chce mu się siku. Mógł poczuć się zdezorientowany, bo jesteśmy tutaj od wczoraj. Budząc się w nocy pewnie kompletnie nie pamiętał gdzie jest toaleta. Prowadzę go więc i włączam światło w pokoju gdyż wieś podlaska pogrążyła się w egipskich ciemnościach. Nawet oko już przywykłe do nocy nadal niewiele dostrzega. Syn podchodzi z niepewnością do toalety i natychmiast...

Istota

Siedzę z Synem w karczmie. Jak zawsze poddenerwowana. Uczucie permanentnego niepokoju weszło mi już w krew. Bo na przykład Syn mógłby nagle oznajmić mi, że on nie ma ochoty tutaj siedzieć i żadna próba mej perswazji nie przekonałaby go do zmiany zdania. Fakt złożonego u kelnera zamówienia rownież nie odegrałby tu najmniejszego znaczenia. Jego chwilowe pragnienie, powiedzmy, zabawy nad basenem stałoby się wtenczas absolutnym priorytetem.  Dlatego zawsze muszę mieć kilka planów awaryjnych podtrzymujących jego dobre i przyjazne samopoczucie. Dzisiaj zabrałam telefon i w czasie oczekiwania na zamówienie przyobiecałam bajkę na YouTube. Niestety, plan mój wzięło w łeb, bo urocza podlaska wieś ma w zwyczaju alienację wirtualną. Internet bywa tu rzadkim gościem. Więc, o zgrozo, bajki nie będzie. Na szczęście Syn znalazł ukojenie w pisaniu wiadomości do swojego taty. Nawet nie przeszkadza mu fakt, że brak zasięgu uniemożliwia konwersację. Jednokierunkowy kanał zaspokoił go. Tymczasem do...

Robot

Denerwuje mnie każda chwila. Każde zachowanie Syna. Każde słowo, które wypada z jego ust. To jak po raz tysięczny mówi mi swój klasyczny żarcik nie zwracając nawet uwagi na mój wykrzywiony wyraz twarzy i nie zadając sobie choćby minimalnego trudu na ocenę mojego samopoczucia. Każdy inny człowiek, nawet dziecko, zauważyłoby że pioruny aż biją z moich oczu i dzisiaj lepiej w ogóle się do mnie nie zbliżać. Ale on tego nie wie. Żarcik śmieszy. Więc dlaczego nie miałby rozśmieszyć mnie również i dzisiaj? W taki dzień jak ten dostrzegam jego inność tak wyraźnie, że czuję przerażenie nim i własnymi emocjami. Dzisiaj denerwują mnie wszyscy ludzie.  Ci, którzy próbują mi coś radzić. Szczególnie można mnie doprowadzić do szału tekstami pokroju "musisz patrzeć na pozytywne strony swojego dziecka". Że co? Że niby w ogóle nie patrzę?! Daję z siebie tysiąc procent. Nieporównywalnie więcej niż Ty - mamo "zwykłego" dziecka. Więc nie dobijaj mnie. Albo "on nic za to nie m...